oczywiście zasłużonym urlopie. Tatry przywitały nas śniegiem. Mąż mój twierdzi, że my zawsze ściągamy dobrą aurę - nie tylko tę w przenośni. Młody kocha jazdę samochodem. Dodam, że ja zajmuję miejsce z tyłu. Młody z tatą z przodu. Lepsza widoczność jest po prostu. Młody jechał jeszcze z katarem i kaszlem, który w górach jak ręką odjął. Mimo siarczystego mrozu -15 stopni C, Młody na dworzu spędzał 3 godziny dziennie. Obejrzał wszystkie ratraki na stokach - stał się ich fanem, wydeptywał w śniegu rysunki - w tym dziewiczym. Rysunki przedstawiały samochody, oczywiście. Jeździł na sankach. Robił jamy w śniegu. A co robiła mama Młodego? Ano jeździła na nartach z instruktorem i bez - mimo braku bielizny termicznej. Pupsko mi nie zmarzło. A mąż tejże mamy i żony? Zajmował się Młodym w tym czasie.
Także Smykolandia stała się fanem nart. Już myśli o następnym wyjeździe...
Też miałam okazję kiedyś śmigać z instruktorem ale jakoś nie pokochałam tego aż tak żeby jeszcze się wybierać :) chociaż fajnie byłoby umieć już szusować a nie się dopiero uczyć :)
OdpowiedzUsuńże niby wchłonęło Cię :)
OdpowiedzUsuńruch to zdrowie :))
Fajnie byłoby zjeżdżac z moim mężem. Na razie taka opcja nie wchodzi w grę - naprzemienność opieki nad Młodym konieczna. No wchłonęło mnie po prostu. Kask i gogle muszę zakupić sobie jeszce. Ale to w marcu - może będzie taniej.
OdpowiedzUsuńwelcome home .... :)
OdpowiedzUsuńSiarczysty mróz to jest -30 :P ale fajnie, że tak miło spędziłaś urlop :-))
OdpowiedzUsuńtak sobie teraz myślę jakby tu na urlop bo pani dr powiedziała, że czasami pomaga zmiana otoczenia :)
OdpowiedzUsuń