Translate

sobota, października 18, 2014

Mistrzyni

Jestem energiczną, żywą osobą, ale roztrzepaną aż tak...

Z początkiem tygodnia jak zwykle z Młodym galopem. Szkołę kończy dość późno, bo ok. 16.30. Musimy coś wciągnąć i pędzimy na piłkę. Treningi zostały przeniesione z murawy na zewnątrz na halę. Hala położona zupełnie w innym miejscu. Trzeba dojechać, znaleźć miejsce parkingowe. W naszej okolicy krucho z miejscami. No więc my pędem. Zaparkowaliśmy, trzepnęliśmy drzwiami i lecimy na trening. Uff - byliśmy na czas. W związku z faktem, że rodzice mają zakaz wchodzenia na halę podczas treningu, generalnie ich obecność jest zbyteczna, chwilę zamieniłam słowo z rodzicami/opiekunami współtowarzyszy Młodego i pędem do domu - poprasować. Pytanie, gdzie mam kluczki? Wywaliłam torbę do góry nogami. Nie ma. Kurtka. Nie ma. Może nie zamknęłam samochodu? Lecę do auta. Kluczyki są. W aucie. Zamkniętym.
Cóż robić? Siadłam na krawężniku i myślę, że dość już tego latania. Płakać mi się chciało z bezsilności. Sms do koleżanki nie pomógł. Telefon do męża, telefon do mamy z treningu. Z odsieczą przybyli rodzice z treningu. Opuszczenie szyb nie udało się. Jedynym rozwiązaniem byłby pręt i dostanie się do zamka. Listwa odklejona, tylko pręta nie ma. Zagadnęłam nawet dziewczynę, która wyrzucała śmiecie, czy nie ma metalowego wieszaka. Przyszła po 15 minutach z plastikowym. Niewiele pomógł. Liczą się chęci. Dopiero mąż przyjechał z odsieczą. Pręt z Obi i sprawna ręka jednego z rodziców uczyniły cuda.

I wiecie co - pomyślałam? To się nazywa zmęczenie. Trzeba zwolnić. Zwolniłam? Zapomnijcie. Praca, piła, basen, pasowanie...

i muszę się pochwalić, bo puchnę z dumy. Młody -we własnej osobie - wyprowadzał piłkarzy na meczu Polska-Szkocja. Cóż to były za emocje...

Udanej niedzieli.

niedziela, października 12, 2014

***

Droga Aniu,

wiadomość o Twoim odejściu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Strzępki informacji  docierały do mnie, że masz kłopoty ze zdrowiem. Nie śledziłam kolorowej prasy, więc nie wiedziałam o tym, że sprawa jest poważna.

Lubiłam i lubię nadal oglądać z Tobą wywiady. Wtedy, gdy opowiadałaś o wychowaniu swoich dzieci, o chronicznie nieprzespanych nocach i ciągłym zmęczeniu. Mimo to rozpierała Cię energia i emanowała z Ciebie radość z bycia mamą, kobietą i partnerką. 

Cenię Cię za to, że świat "celebrity" nie wciągnął Cię. Stałaś z boku, a gdy wchodziłaś na czerwony dywan - błyszczałaś, skupiałaś na sobie uwagę wszystkich fotografów i dziennikarzy.

Pamiętam, jak w jednym z programów opowiadałaś, że jesteś teraz mamą, masz swojego J., mówiłaś to z taką radością w głosie, że inne aktorki patrzyły na Ciebie z zazdrością.

Taka jesteś!

Ja też zazdrościłam (szczerze) takiej rodziny ... oddanej, kochającej się, wspierającego partnera...

Aniu, Twoje odejście, uzmysłowiło mi ulotność naszego życia - byłaś i Ciebie nie ma.

Zawsze mówiłam, a teraz częściej powtarzam - kocham do Młodego, jeszcze częściej przytulam. 

Każda mama to taka mama w biegu. Praca, dom, piłka, basen, angielski... Kiedyś utyskiwałam n to zaganianie. Teraz cieszę się, że mam z kim ganiać na te zajęcia...   Cieszyć się z sukcesów i wspierać w porażkach, motywować do ćwiczeń... 

Aniu tak wcześnie odeszłaś. Wierzę, że zerkasz na swoją rodzinę, wspierasz ich w tych trudnych dla nich  chwilach, powtarzasz - głowa do góry, idźcie dalej. Jestem z Wami.

Tylko tak ciężko podnieść do góry głowę...

Do zobaczenia Aniu.