Krzątam się w domu. Jemy zupę, sprzątam w kuchni. Zwykle resztki wyrzucam do łazienki i... ruszam w podróż po
naszych 46 m2. I jak nie wywinę orła. Nogi nie chciały ze mną współpracować. Ręce natomiast kurczowo trzymały talerz, gdyż głowa wysyłała sygnały - nie zbij znowu talerza. No i się udało. Zawartość talerza znalazła się na ścianie, luksferach i podłodze. Podniosłam się, ręka zbita, ale talerz uratowny.
I wiecie co, po raz drugi życie mi przed oczyma przeleciało... Ten pierwszy raz to zjazd na sankach...
Widok z naszego okna zniewalający. Teraz jest mniej barwnie, choć też urokliwie.
zbity talerz to jeszcze nie tragedia ... najgorszy jest odruch łapania spadającego ostrego noża i potłuczona kość ogonowa ... dobrze, że nic z tych rzeczy Ci się nie przytrafiło
OdpowiedzUsuńaaaaaaaaaaa i powiem Ci, że jak powiększyłam zdjęcie to mnie zamurowało. Jak bym nie wiedziała gdzie mieszkasz to bym była przekonana, że jesteśmy sąsiadkami. Mój widok z okna jest prawie identyczny !! nawet bloki mają ten sam kształt :D
OdpowiedzUsuńPolly mieszkamy w zupełnie innych lokalizacjach, a wszystko podobne! Widoki mamy niesamowite!
UsuńWidok jest niesamowity, racja :) to ratowanie talerza za wszelka cenę to odruch chyba jakiś, może na wypadek jakby sie ktoś kiedyś z dzieckiem na ręku wywalił albo co ...
OdpowiedzUsuńJak mi talerze leciały to Młody kiedyś stawał na baczność. Ostatnimi czasy dość często mi coś leci z rąk, więc Młody się przyzwyczaił. Moja wywrotka postawiła go na nogi!
OdpowiedzUsuńpiękmy widok!
OdpowiedzUsuń