Znowu coś nas dopadło.
A zapowiadał się spokojny, choć jak zwykle w biegu tydzień.
W piątek odwiedziny małego brzdąca i mojej koleżanki z poprzedniej pracy.
Wieczorem my udaliśmy się z wizytą.
W sobotę wyjazd do rodziny - moje ponad 100 km przejechane samodzielnie.
Chłopaki zadowoleni. Siedzieli sobie z tyłu - czytali, grali i oczywiście się kłócili o gry.
W niedzielę Młody wymioty od 6 rano.
A ja we wtorek wieczorem. i jeszcze ten okropny ból głowy.
Ale teraz jest już wszystko pomału wraca do normy.
Dziś razem z Młodym bąblujemy w domu.
Budowanie mostów, dróg - do łask wróciła dawno zapomniana pasja Młodego.
Ja snuję się bez sił. Przygotowałam obiad, obejrzałam wczorajszy odcinek "Prawo Agaty".
I tak sobie siedzę i składam puzzle chorobowe - koleżanka z synkiem przeszli właśnie rota, męża też coś ścięło w sobotę. Czyli jednym słowem łyknęliśmy bakcyla...
Może to i dobrze, że ja w domu siedzę ;)) tylko czekać aż Kudłata coś przyniesie, tfu! tfu! ... pijcie dużo i nie dajcie się choróbskom.
OdpowiedzUsuńDzięki Zapałka. A Kudłata dzielnie się trzyma!
OdpowiedzUsuńcałe szczęście, że mnie te rota wirusy nie dopadają ;D
OdpowiedzUsuńJak Młody jest w przedszkolu to wszystkie choroby przechodzimy - chłopaki i ja!
Usuńoj tych wirusów to najbardziej nie lubię.
OdpowiedzUsuńPaskudztwo! My już chyba na te wirusy się uodporniliśmy trochę, bo po dniu przyjaźni z toaletą wracamy do formy. Taka dola przedszkolaka i jego rodziców!
OdpowiedzUsuń